Ten wpis jest moją refleksją po pierwszym roku (choć niepełnym) pracy w zawodzie.
„Jeśli nie sprawiasz, że czyjeś życie staje się lepsze, marnujesz swój czas i swoje życie…” – Will Smith
Chcę wierzyć, że te 9 miesięcy nie było czasem zmarnowanym…
Pracowałam od października do czerwca, na pół etatu, w szkole wiejskiej, jako nauczyciel wf-u i wychowawca II klasy gimnazjum. I z perspektywy czasu uważam, że lepszych okoliczności do startu mieć nie mogłam.
Pół etatu pozwalało mi na spokojne przygotowywanie się do zajęć i wdrażanie do szkolnej rzeczywistości, a wychowawstwo, które na początku tak bardzo mnie przerażało, stało się największym błogosławieństwem…
Dodatkowo świadomość tego, że mam umowę na czas określony – tylko na zastępstwo – sprawiała, że od początku wiedziałam, że muszę dać z siebie wszystko co mam najlepsze przez ten czas, bo innego może już nie być.
Choć takie podejście dziwiło wielu.
Gdy słyszałam „po co się tak starasz i tak w czerwcu odejdziesz”, to miałam ochotę odpowiedzieć – „To po co żyjesz? Kup trumnę, połóż się w niej i czekaj na śmierć. I tak kiedyś umrzesz…”.
Bo starałam się i to bardzo. Sama w swojej edukacji nie spotkałam nauczyciela, który tak otwarcie wychodziłby do Uczniów. Dlatego tak często miałam wiele wątpliwości, czy postępuję właściwie.
I pewnie były momenty, w których właściwie nie postępowałam. Popełniłam wiele błędów. Wiem, ale nie żałuję ani jednego. Każdy mnie czegoś nauczył.
Powiem więcej – w swoich działaniach byłam pewnie bardzo nieprofesjonalna. Zdarzało się, że bliżej mi było do Ucznia, niż do nauczyciela… Ale z tym nieprofesjonalnym stylem było i jest mi bardzo dobrze. A co ważniejsze, mam wrażenie, że Dzieciakom również. Dzięki temu znam Ich bardziej, niż miałoby to miejsce, gdyby nasze relacje pozostały bardziej „służbowe”. To Pani Dymna powiedziała „do drugiego człowieka trzeba się zbliżać nieprofesjonalnie, bo nadmierny profesjonalizm może zabić człowieczeństwo.” I w pełni się z tym zgadzam. Wolałam by widzieli we mnie człowieka, niż profesjonalistę. Choć wiem, że jedno drugiego nie wyklucza.
Zdaję sobie sprawę, że mój styl pracy z Uczniem, mógł wzbudzać kontrowersje. Czasem słyszałam „zobaczysz, wejdą Ci na głowę, nie poradzisz sobie.” Choć paradoksalnie mam wrażenie, że właśnie przez szacunek do mnie, wiele razy postąpili lepiej, właściwiej niż mieli na to ochotę… 😀
I myślę, że moja „siła” polegała na tym, że bardzo mocno w Nich wierzyłam (nadal wierzę!), ufałam i w każdym szukałam dobra. Dokładnie obrazuje to powiedzenie „Powiedz komuś, że jest odważny, a pomożesz mu się takim stać.” Ja mówiłam Uczniom, że mogą, potrafią i dadzą radę, a Oni mnie w tym utwierdzali. Taka samospełniająca się przepowiednia 😉
Moja filozofia pracy jest bardzo mocno nastawiona na drugiego człowieka. I sprawdza mi się to idealnie. Mimo, że czasami „dostawałam za to po uszach”…
Bo pierwsze co rzuciło mi się w oczy (jak wylądowałam w szkole), to przeświadczenie wielu, że nauczyciel jest autorytetem z racji tego, że wykonuje ten zawód. Kompletnie się z tym nie zgadzam. Uważam, że na szacunek zasługuje każdy (z racji tego, że jest człowiekiem), ale na autorytet należy już zapracować.
Przecież jak oddajemy auto do mechanika samochodowego, to też nie bazujemy na tym, że skoro oddajemy je do specjalisty, to wszystko zrobi najlepiej. Najpierw sprawdzamy opinie i ceny, a dopiero potem ewentualnie odstawiamy auto. Ktoś pierw musiał sobie zapracować na nasze zaufanie. Więc dlaczego my nauczyciele oczekujemy, że na dzień dobry ktoś będzie traktował nas jako autorytety? Bo mamy wiedzę, lata nauki? Ten mechanik również. Mimo, że może czasem niepotwierdzoną formalnie. Ale jakie to ma znaczenie. Nierzadko to on jest większym specjalistą niż my…
Ja w każdym razie mam duży dystans do „swoich umiejętności”. Jestem bardzo mocno nastawiona na rozwój i wiem, że zawsze znajdę w sobie coś do poprawy (przy pełnej akceptacji siebie, takiej jaka jestem teraz).
Kolejna rzecz, którą mnie nieco dziwi.
Zaraz koniec roku. Wpisuję w google „prezent dla Uczniów na zakończenie roku” szukając inspiracji. I co znajduję? Może jakieś 3 strony, które faktycznie podejmują tę tematykę, a reszta przeradza się w dyskusję na temat prezentu dla nauczyciela. Ja wiem, że Uczniów jest więcej więc mają łatwiej i generalnie się tak przyjęło, że to Oni na koniec roku „przychodzą z kwiatkiem” do nauczycieli. Ale przecież jakiś mały upominek belfer też może ogarnąć. Więc dlaczego nie ma takiej tradycji?
Kilka razy w roku szkolnym zdarzyło mi się, że Uczeń rzucił hasło „mam dla pani prezent”. Zawsze wtedy odpowiadałam, że największym prezentem jest dla mnie Jego uśmiech. I nie ma w tym żadnego altruizmu, czy udawania. Naprawdę, największą nagrodą jaką dostaję jest uśmiech i progres moich Uczniów. Świadomość tego, że swoją pracą wnoszę wartość do życia innych. Tyle wystarczy.
I tu już widzę te uwagi typu – ale za ten uśmiech chleba nie kupisz. Teoretycznie nie. Praktycznie dostaje coś lepszego niż chleb 😉 Zresztą, całe swoje życie oddałam Temu na górze, więc ja robię swoje, a On dba o resztę. Lepszego opiekuna nie znajdę.
To właśnie dzięki temu, że Bóg jest obecny w moim życiu, kierowałam się kolejną zasadą w pracy – miłość, której nie daliśmy jest na zawsze miłością straconą… Więc gdy tylko miałam taką możliwość, to tę miłość do swoich Uczniów podkreślałam. Mimo, że strasznie się tego bałam. Jestem introwertykiem, więc wszelkie wyrażanie jakichkolwiek uczuć przychodzi mi z trudnością. A co dopiero robienie tego w sposób publiczny… Tak wiele swoich granic przekroczyłam dzięki Nim…
To był dla mnie naprawdę cudowny okres, za który jestem niewymiernie wdzięczna…
Dlatego też kolejny wpis, będzie listem do moich Uczniów.
Pisałam go wiele dni (a właściwie nocy). W różnych miejscach. Od domowego zacisza, przez dworzec PKP w Poznaniu, pociąg gdzieś na trasie Choszczno – Sopot, po nadmorską plażę.
I będzie emocjonalnie i osobiście. Czyli bardzo nieprofesjonalnie. Będzie po mojemu, po prostu…
I zdecydowałam się na list otwarty, bo brakuje mi takich historii, w których najważniejszy jest Uczeń…
A może to kogoś zainspiruje i pomyśli, że można inaczej. Nieprofesjonalnie…
I na koniec chcę jeszcze zaznaczyć, że wszystko co powyżej zostało napisane, w żaden sposób nie ma na celu oceniania/krytykowania kogokolwiek, czy czegokolwiek. Jest jedynie moją BARDZO subiektywną opinią, z którą nikt zgodzić się nie musi 😉
…większość nauczycieli tak zaczyna karierę zawodową – czekam na Pani wpis po przynajmniej 10 latach pracy na pełnym etacie w zawodzie nauczyciela – pozdrawiam
Zgodzić się nie musi, ale rozumiem, że wyrazić własne zdanie może? Dlaczego Pani usuwa komentarze? Pani postawa nie jest niczym wyjątkowym – większość młodych nauczycieli tak zaczyna. Czekam na Pani wpis po 10 latach pracy na pełnym etacie w zawodzie nauczyciela. Bardzo jestem ciekawa,jak zmieni się Pani podejście – a jeśli się nie zmieni, to chwała Pani – tego Pani życzę.
Ach nie zauważyłam – nie usunęła Pani 🙂 Powodzenia życzę 🙂
„I nawet jeśli Wy nie dawałybyście od siebie niczego, to obiecuję Wam, że ja będę starała się zawsze dawać Wam od siebie to, co mam najlepsze. (Choć, gdy nie widać rezultatów, jest to strasznie trudne…) Gdyby było inaczej, a moja motywacja i zaangażowanie gasło, to mam nadzieję, że wtedy nie będę już nauczycielem.” – to jest część mojej niedawnej wypowiedzi skierowanej do moich Uczennic.
Także wcale nie mam pewności, czy wytrwam 10 lat w zawodzie. Już po tych 9 miesiącach mam mnóstwo refleksji i pytań, na które muszę sobie odpowiedzieć… Ale wierzę, że jeśli zobaczę, że swoją pracą nie wnoszę wartości do życia innych, będę miała odwagę odejść.
Dziękuję za podzielenie się swoją opinią i życzenia 🙂
I aż kipieć ze złości mam ochotę, czytając to, co Pani pisze. Przecież to są banały, które bez większego wysiłku można życie wdrożyć, bez nakładu sił uzyskać uśmiech i szacunek od ucznia, czy w ogóle od drugiego człowieka, a jednak większość sili się na nieudolne pokazywanie „kto tu rządzi”. Niestety, choć jestem trzy lata po studiach, nie znalazłam pracy w swoim zawodzie, choć bardzo chcę. Ale na praktykach wdrażałam też taki „nieprofesjonalny” program oparty na partnerstwie a nie hierarchii i spotykałam się z tak samo pozytywnym odbiorem jak Pani. Moi uczniowie wręcz wykpiwali innych formalnych nauczycieli, stawałam w ich obronie, ucząc klasę szacunku do drugiego, a w głębi duszy tak bardzo ich rozumiałam. Miewałam różne sytuacje np. przekładanie sprawdzianu („bo dziś mamy też sprawdzian z matmy, nie jesteśmy dobrze przygotowani”) itd., ale zawsze próbowałam im wpoić, że „coś za coś” – ok, przekładam, ale zatem sprawdzian obejmuje także dzisiejszy materiał. Nie było dyskusji, buczenia, nie było powszechnego niezadowolenia a dzieciaczki naprawdę uzyskiwały fajne oceny z „przełożonego sprawdzianu”. I jeszcze jedno, nie dzieci są beznadziejne, a nauczyciele nie mają pomysłu na swoje własne lekcje. Nawet dorosła osoba się zniechęca i nie przykłada wagi do prelekcji, wykładu, publikacji, gdy jest nudna, zrobiona po łebkach, aby była…dziwić się uczniom? w dobie, gdzie pewnie 90% nauczycieli to ludzie z przypadku?