Napisane kilka godzin po „Choszczeńskiej X” – 4 września 2016 r.
Na jakimś 5 km klepię po plecach jakiegoś młodego mężczyznę, który ma kryzys i maszeruje. Krzyczę „Dawaj, walczysz, walczysz!” i zachęcająco klaskam. I nie dość, że ten mężczyzna mówi „ok” i zaczyna znów biec, to w dodatku ja sama czuję, jakby ktoś zrobił mi to samo – nagle przestaje kłuć w boku, oddech staje się bardziej miarowy, krok wydłużony i szybszy.
——
Mówi się, że żeby kogoś pokochać, trzeba najpierw pokochać siebie. Inaczej się nie da. Może i tak. Ja kocham siebie, kocham i innych. Co było pierwsze? Nie wiem. Choć pewnie miłość do siebie. W końcu nie bez kozery drugie najważniejsze przykazanie brzmi – „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego.” [Mt 22, 39]
Zatem, żeby pokochać kogoś, najpierw musisz nauczyć się kochać siebie. A jak nie kochasz siebie, to nie kochasz też bliźniego. Przynajmniej na pewno nie taką miłością, o której mówi Bóg…
Z wiarą chyba jest już inaczej.
Ja mam często tak, że wierzę w kogoś bardziej niż w siebie. Tak jest chyba łatwiej…
W każdym razie, zawsze gdy wierzę w kogoś, automatycznie zaczynam bardziej wierzyć w siebie. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale jestem przekonana, że gdy dodaję komuś wiary, tym samym dodaję jej sobie…Podobnie z dobrem.
Za każdym razem, gdy robisz dobro dla innych, robisz je także dla siebie.
Bo mam wrażenie, że pomagając innym, dużo bardziej pomagamy sobie…
Więc może zacznijmy robić dobro…?
Więc może zacznijmy się do siebie uśmiechać…?
Przestańmy narzekać, że świat jest szary/bezbarwny. Zacznijmy go kolorować!
Proste! To jest naprawdę takie proste…