Przejdź do treści

VII Półmaraton Poznań – MÓJ DEBIUT

Tym wpisem chcę zapoczątkować opisy wyzwań jakich się podjęłam w 2014r.
W ogóle ten miniony rok był dziwny. W drugiej jego części miałam wrażenie, że rzeczy, które miały miejsce, wydarzyły się wcześniej. Naprawdę wielokrotnie musiałam się mocno skupiać by przypominać sobie, że rzeczy o których myślę/wspominam miały miejsce w tym (2014) roku. Dziwne to było. Nie wiem też skąd się to brało. Po prostu tak miałam.

 

VII Półmaraton Poznań 2014 – rozpoczynam przygodę z bieganiem ulicznym

Debiut miał miejsce 6.04.14r. Ale historia zaczęła się dużo wcześniej…

Odkąd poszłam na studia do Poznania i w październiku 2012r. byłam świadkiem biegu maratończyków na poznańskich ulicach, zachciałam być częścią tego wydarzenia. Wiedziałam, że kiedyś będę jednym z tych biegaczy. Pomyślałam sobie „za rok…”.

Teoretycznie mogłabym pobiec w 2013r. Ale wiedziałam, że nie jestem przygotowana. Wtoczenie, czy doczołganie się na metę byle tylko to zaliczyć kompletnie mnie nie satysfakcjonowało. Z poczuciem wewnętrznej porażki odpuściłam.

Ale, że mózg jest cwany to, by zniwelować poczucie przegranej zaczął podsuwać nowy pomysł – kwietniowy półmaraton.

Początkowo bez większego przekonania, że tym razem się jednak zbiorę i faktycznie pobiegnę. Ale z czasem, jak treningi stały się dość systematyczne, nabrałam wiary, że to może się udać. Albo jakby to powiedział J. Walkiewicz – że „zrobię to”.

Jakoś pod koniec stycznia 2014r. podjęłam ostateczną decyzję – biegnę!

Jakież było moje zdziwienia, gdy weszłam na stronę organizatora i przeczytałam, że limit miejsc jest już wykorzystany i dziękują za tak wielkie zainteresowanie.
Szczerze powiem, że w sumie na początku to do mnie nie dotarło. Ale jak? Ja nie pobiegnę? Chyba jakiś błąd na stronie. Przecież się zdecydowałam (w końcu!) to jakby mogło dla ‘księżniczki’ zabraknąć pakietu startowego?! Przecież już ogłosiłam wszem i wobec (rodzinie, znajomym), że podejmuję wyzwanie!

Jeszcze kilka dni pod rząd wchodziłam na tę samą stronę, jakby oczekując cudu, że nagle pojawi się inna treść. Gdzieś w połowie lutego doszło do mnie, że albo zacznę szukać pakietu na własną rękę, albo nici z biegu.

Zaczęło się przeglądanie portali i forów biegackich…
Aż w końcu znalazłam – dziewczyna w podobnym wieku, miała biec, ale złapała kontuzję więc z chęcią odsprzeda swój pakiet. Trochę stresu – czarny rynek, ryzyko, czy faktycznie ktoś mnie nie oszuka itp. Ostatecznie miałam na szali stracić 70zł, albo honor/twarz. Długo się nie zastanawiałam. Przelałam pieniądze, otrzymałam pdf potwierdzający rejestrację w zawodach. Transakcja sfinalizowana pomyślnie 🙂

Jeszcze tylko zrobić badania lekarskie. Głównie po to by uspokoić Rodziców. Choć sama podświadomie wiedziałam, że robię to też dla siebie – gdyby coś się jednak wydarzyło, to wszystkim byłoby łatwiej – byłaby podkładka, usprawiedliwienie, łatwiej można by się pogodzić.
Lekarz coś tam wykrywa z sercem, dodatkowo coś z przegrodą nosową, ale ostatecznie dostaję pieczątkę i podpis -> taka przepustka do odważniejszego życia…

 

Dzień przed półmaratonem piszę w pamiętniku:
„Odkryłam, że jeśli dobiegnę do mety to… zrobię życiówkę :D”

Humor dopisywał. Wiedziałam, że jeśli nic złego się na trasie nie wydarzy, to spokojnie dobiegnę do mety. Trenowałam całkiem systematycznie. Przed ostatecznym sprawdzianem przebiegłam najwięcej ok 20km i czułam się dobrze – nabrałam przekonania, że ten 1km z haczykiem, to choćby z wywieszonym jęzorem, ale już na fali dopingu dotrwam.

 

W dniu półmaratonu…

Wstałam ok 7. Śniadanie… Nie miałam doświadczenia (to był mój pierwszy taki bieg). Prędzej oczywiście poczytałam trochę w książkach i na forach co i jak powinno wyglądać. Zdecydowałam się na jedną kromkę chleba z miodem, drugą z dżemem. Wyzwaniem było dla mnie picie wody – wiadomo, nawadnianie organizmu – bo raczej mało pijam (tak, wiem – muszę to zmienić). Dodatkowo do plecaka banan i izotonik.

W planach miałam, że na starcie będę sporo wcześniej, by ze spokojem wszystko sobie ogarnąć. Zwłaszcza, że wszystko było dla mnie nowością.

Nie wiem jak to się stało, ale ostatecznie… ledwo zdążyłam 😀

Pamiętam swoje przerażenie, gdy na początku Malty (od ul. Baraniaka) zapytałam jakąś Panią, gdzie jest depozyt, a ta mi pokazuje i mówi, że to jakieś 15min drogi! Patrzę na zegarek – jakieś 30min do startu. Szybko kalkuluję w głowie, że 15min w jedną stronę i 15min na powrót (start był właśnie na Baraniaka) to tak jakby mam szansę nie zdążyć…! W myślach zaczynam żałować, że nie ma ze mną nikogo znajomego, komu mogłabym zostawić rzeczy i się tym nie przejmować.

Biegnę – to nic, że nie miałam tego w planach…
W drodze powrotnej (już na start) czuję kolkę. Nie wiem, czy się śmiać czy płakać. Wydaje mi się to dość żałosne. Jeszcze nie zaczęłam, a już mam dość 😀
Ostatecznie odnajduję swoją strefę. Ustawiam się. Jakaś prowizoryczna rozgrzewka w miejscu. Stresowe oczekiwanie. W końcu odliczanie. 10, 9 … 3, 2, 1…
START!

Ruszyli!

Tzn. Ci z przodu na pewno… Ja do linii startu praktycznie albo szłam, albo delikatnie truchtałam – był całkiem spory ścisk.

Już na początku zrozumiałam, że byłam w złej strefie ustawiona (tzn. teoretycznie wg organizatorów dobrze – strefa debiutancka zawsze jest ostatnia). Jednak moje tempo było szybsze niż większości ludzi koło mnie. Ale wyprzedzanie (zwłaszcza na początku) było utrudnione. Dostosowałam się do innych.

Z czasem (jak się zrobiło luźniej), biegłam już własnym rytmem. Przynajmniej tak mi się zdawało. Bo jak spojrzałam na pulsometr to pokazywał tętno w okolicach 175-180 ud/min, a przed biegiem założyłam sobie, że optymalnie będzie 165. I tu pojawił się dylemat. Zwolnić? Ale w ferworze walki, wśród kibiców, rozpędzonego tłumu jest to ciężkie. Ostatecznie stwierdziłam, że dobrze się czuję i nic nie zmieniam. Biegnę dokąd starczy sił, najwyżej padnę. Choć po cichu liczyłam, że jednak wytrzymam i zjawiska „nagłego odcięcia prądu” jednak nie będzie…

Pamiętam jak na pierwszym pkt żywieniowym (okolice 5-6km) rzuciłam się na wodę jak szczerbaty na suchary. Ostatecznie więcej wody wciągnęłam nosem niż ustami… Oczywiście się zakrztusiłam i byłam cała oblana 😀
Od tego momentu wiem, że jak się pije w biegu z kubeczka, to trzeba albo zwolnić, albo wręcz przejść do marszu…

Pamiętam też, że gdy wbiegaliśmy na Drogę Dębińską to wielu mówiło, że teraz się zacznie – najtrudniejszy/najżmudniejszy odcinek. Faktycznie była to niekończąca się prosta… ale całkiem przyjemnie mi się biegło.

Kryzys przyszedł później.
Na jakimś 16-18km czułam, że zaczynam mieć dość. Słońce też robiło swoje.
Aż tu nagle… Wśród kibiców jakiś chłopak z gitarą i dziewczyna śpiewająca coś o Jezusie, że z nim na pewno dasz radę itp. Nie pamiętam słów. Ale wiem, że ona naprawdę strasznie fałszowała – i mówię to ja, która nie znam się na tym kompletnie 😀 Tylko, że to nie miało większego znaczenia. Przekaz, melodia, „przybicie piątki z Jezusem” i znów nowe siły, nowa energia. Po drodze jeszcze gdzieś mijam księdza, który też sobie coś nuci pod nosem. I czuję tę moc -> gdy ja już nie mam sił, tak po ludzku słabnę, przychodzi On i.. nie ma rzeczy niemożliwych!

Szalenie szczęśliwa wbiegam na metę.
Na ostatniej prostej robię znak krzyża i wyciągam ręce w górę. Jedno słowo „dziękuję…” Od tej pory zawsze tak zakańczam biegi, w których startuję.

Czas 2h 06min 28sek.
Czyli lepiej niż zakładałam, choć mam świadomość (i niedosyt), że gdybym od początku była z pacemakerami prowadzącymi na 2h, to czas byłby lepszy.
To nic.

Prawda jest taka, że ten bieg z założenia miał być radością z każdego kroku.
To było takie moje podziękowanie Bogu, za to, że stworzył mnie w pełni sprawną.

Gdy się przygotowywałam do półmaratonu to ludzie mnie często pytali, po co tak biegam. Najprostsza odpowiedź – bo potrafię! Bo mam sprawne ręce, nogi, ciało.
To takie moje wyrażanie wdzięczności za to, że jestem zdrowa, sprawna i zdolna sprostać różnym wyzwaniom.

Pamiętam jak Siostra mówiła, że to szczyt głupoty płacić kasę, żeby się jeszcze musieć spocić i namęczyć 😀
I przyznałabym Jej rację, gdyby nie to, że podczas biegu doznajesz tylu emocji, tyle energii od ludzi, że nie sposób tego opisać. Płacisz w sumie za możliwość przeżycia tego wszystkiego.

W książce „Psychologia dla sportowców” autorzy poruszali tę kwestię zastanawiając się nad fenomenem, że na największe biegi uliczne zapisuje się kilkadziesiąt tysięcy ludzi, choć mają oni świadomość, że zwycięzca będzie tylko jeden i to na pewno nie będą oni 😀

Ale…

Tam, wśród kilku tysięcy ludzi dzieje się magia. Ludzie się nie znają, a wspierają się nawzajem. Uśmiechają, motywują. Gdy widzisz kogoś, kto się zatrzymuje, klepiesz go po plecach, zachęcasz by się nie poddawał. I on faktycznie zaczyna znów truchtać. Prosisz kibiców o pomoc, dziękujesz za wsparcie i dostajesz go jeszcze więcej. Widzisz dzieciaczka z wyciągniętą rączką, czekającego na przybicie „piątki”. I to nic, że jest pod górkę, zakręt w prawo, a dzieciak po lewej stronie. Przecinasz oś jezdni, podbiegasz, schylasz się (bo rączka dziecka jest na wysokości twoich kolan) i przybijasz pionę. Uszczęśliwiasz dzieciaka i (chyba przede wszystkim) siebie…

I mój banan na buzi, gdy słyszę jak ludzie mi kibicując krzyczą… „Martyna! Martyna! Dawaj Martyna!”
Haha – tak, dziewczyna od której odkupiłam pakiet startowy ma na imię Martyna 😀

Swoją drogą, po zawodach wysyłam zdjęcie do Rodziców (to poniżej). Wyraźnie widać, że pod nr startowym nie jest napisane Katarzyna. Rodzice nie ogarnęli 😀 Dopiero jak przyjechałam do domu to się przyznałam jakie kombinacje robiłam, żeby tylko pobiec. Gdybym Im powiedziała wcześniej, to by mówili, że „to na pewno znak, żebyś nie biegła, lepiej odpuść sobie” 😀 Nie chciałam ryzykować i dawać Im szansy by mnie przekonali. Czasem lepiej postawić kogoś przed faktem dokonanym. A zwłaszcza Rodziców… 😀

 

 

I jeszcze podziękowania dla:

Mamy, która podczas moich „dłuższych wybiegań” w Choszcznie, jeździła za mną rowerem z wodą i bananem! 😀

Pauliny M., która swoim masażem mojej lewej łydki (na jakieś 2 tyg. przed startem), przywróciła mi wiarę w to, że cel nadal jest w zasięgu moich możliwości.

Blondi, która świętowała ze mną na mecie i jest autorką tego zdjęcia 🙂

VII Półmaraton Poznań

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *